W zeszłym roku zgłosiłem się do odbycia dobrowolnej służby wojskowej, miło wspominam swojego dowódcę, ale jeśli chodzi o wiedzę, organizację i poznanych ludzi to była klapa i strata czasu.
Nie miałem większego problemu w magazynie. Wydano mi sprzęt (choć później się okazało, że niekompletny). Niektórzy zamiast standardowego munduru otrzymywali “bawełniaki”(bez pagonów i na guziki). Później mieli z tego tytułu problemy i się odwoływali do przełożonych.
Ja wytrzymałem zaledwie do końca I etapu i zrezygnowałem, ale po kolei. Moich towarzyszy niedoli charakteryzował poza prymitywizmem szeroki wachlarz wiekowy. Najstarszym dobrowolsem był niejaki Pan Roman, który to miał przyjemność już być w naszej jednostce, składając przysięgę na czerwony sztandar 13 grudnia pamiętnego roku 81… 🙂
On był akurat najmniejszym utrapieniem, a nawet czerpałem przyjemność, słuchając niektórych jego historii. Bawiły mnie również jego próby zagadania do uciekających od nas oficerów, z którymi usilnie próbował się zbratać.
Prawdziwym problemem byli moi rówieśnicy, którzy ewidentnie ledwie ukończyli podstawówkę i z braku jakiegokolwiek zatrudnienia zaciągnęli się do wojska, nie okazując żadnego zainteresowania armią (to tylko moje wnioski). Często przerywali prowadzącym, symulowali ćwiczenia i spóźniali się na apele, wieczorem na koszarach okazało się nawet, że przemycili do jednostki “Żuberki” w torbach sportowych.
O dziwo nie pamiętam, żeby kiedykolwiek czekała nas jakakolwiek kontrola trzeźwości lub bagażu. Jakiś 30-letni Jarek również przyniósł drożdże piekarnicze i powiedział nam, że jeszcze zadzwoni, by mu wysłali jakiś sok, to sobie popijemy. Ja już sobie nie popiłem, bo się zmyłem.
Ignorowałem to, bo najwyraźniej jest to powszechne. Wywnioskowałem to przede wszystkim z obserwacji szeregowych zawodowych, którzy tempo wykonywali rozkazy. Wyglądali jak chłopcy na posyłki. Jak się później okazało, niektórzy byli szeregowymi już 5 lat.
Doprawdy nie wiem, czy to przez nowy projekt 300-tysięcznej armii, czy wojsko zawsze było zakładem pracy chronionej. Jednak zawodowi nas elegancko przeszkolili, choć podczas zajęć z bronią, rzadko kiedy dawano nam tę broń. Pewnie, żeby przyoszczędzić.
Później po przysiędze gdy zabrano nam broń, wypisałem się z tego cyrku, choć pewnie na specjalizacji miałbym więcej kontaktów z bronią. Jednak już mnie to wszystko nie obchodziło. Byle jak najdalej od tego miejsca. I właśnie tak zakończyła się moja romantyczna przygoda z wojskiem polskim w tej magicznej jednostce.
Aha i jak się później okazało, musiałem zwrócić pieniądze za ten sprzęt, co mi go nie wydali, jak mi go wydawali (ten, co podpisałem, że mi wydali) :).